środa, 25 marca 2015

Nieczęste chwile oddechu i jedna ja na placu boju

Ufff...klapnęłam właśnie ciężko na krzesło, postawiwszy przed sobą uprzednio laptopa i parujący kubek ciepłej, angielskiej herbaty (dzięki, Astrall!). Nareszcie fajrant! Wiosenna pogoda z jednej strony nastraja do działania (przecież zawsze obiecujemy sobie, że od wiosny zaczniemy: biegać, ćwiczyć, jeździć na rowerze, chodzić na basen, więcej wychodzić itp. itd.), z drugiej jednak skłania do zwolnienia tempa. Nagle na świecie robi się jaśniej, dni są dłuższe, a przez to i czasu jakby więcej. Człowiek chciałby korzystać.

No i można robić "hypsterskie" zdjęcia
w okularach przeciwsłonecznych

Ale nie ja.

Ja jestem, jak zwykle, w ciągłym biegu. Kiedy nie pracuję, chodzę na jazdy albo spinning. Oprócz tego w ramach "samopomocy chłopskiej", jak nazwała to kiedyś moja nauczycielka matematyki, pomagam znajomym w nauce. Przestałam już nawet przyjmować czekoladę w ramach podziękowania (w końcu jestem na diecie, a 4kg w dół to już nie przelewki, po co to psuć?). Jeśli natomiast nie uczę innych, uczę się - włoskiego, słówek na kolokwium, pytań z testu teoretycznego na prawo jazdy... dni mijają, a mój mózg nie zaznaje odpoczynku. Do tego ciągle mam na siebie nowe pomysły. A może poszłabym na basen? A może znajdę sobie jednak korepetytora z włoskiego? A może inny język, przecież w Kielcach musi być szkoła językowa? A tak w ogóle, to poszłabym na jeszcze jedne studia. Po co się zatrzymywać, skoro całkiem nieźle mi idzie?



I chyba dziś właśnie mój styl życia dał mi się we znaki.

Po dwóch dniach intensywnych ćwiczeń z rzędu bolą mnie wszystkie mięśnie. Uśmiecham się co prawda do tego "bólu", bo to ten dobry ból, który mówi mi, że dałam z siebie wszystko. A jednak przeszkadza, sprawia, że dzień w pracy dłuży się niemiłosiernie, a każdy kolejny plik do przetłumaczenia zdaje się nie mieć końca. Jestem marudna i jakby zmęczona, mimo, że spałam całe 7 godzin. I nagle naprawdę, jak nigdy, tęsknię za domem...

Tak mi było dobrze w domu ostatnio
po co ja w ogóle stamtąd wyjeżdżałam!?


Do tego, upływają kolejne minuty, a ja powoli zdaję sobie sprawę, że od jutra - o matko, tak, już od jutra, zostaję sama. Sama na stanowisku na całe długie 3 tygodnie. Sama na placu boju, z wystrzeliwanymi we mnie co chwila, coraz to bardziej wymyślnymi prośbami i poleceniami. Blondi wraca 14.04. Ani się oglądam, a ona już cmoka mnie w policzek i mówi, żebym się trzymała.

A ja czuję, że jeżeli za chwilę nie złapię większego oddechu, to właśnie trzymać się nie będę.
Na szczęście strząsam z siebie to uczucie, silę się na spokój. Zewnętrznie jest w porządku, nikt nie widzi paniki. Ale wewnątrz dostaję obłędu od samego patrzenia na stos karteczek przypiętych do korkowej tablicy. To do, to do, to do, to do... tak, to wszystko jest do zrobienia.
"I na pewno przyjdą do Ciebie, żebyś zamówiła kawę."
"No i pamiętasz, przyjadą zakładać rolety. Tu masz karteczkę z opisem kolorów, bo każdy chciał co innego."
"A, no i jakby się skończyła woda/cukier/herbata albo długopisy, zadzwoń, o tu"
Blondi wydaje ostatnie instrukcje, a ja kiwam głową, obejmując dłońmi kubek z zieloną herbatą. Słucham, ale słowa przepływają jakby obok mnie. Powtarzam sobie tylko: robiłaś to już przecież, c'mon!

Dam radę? Nagle mam ochotę na te cudowne, ociekające czekoladą ciastka z ciągnącym się w nieskończoność karmelem, które przyniósł mi w ramach podziękowania włoski kolega (w tym wypadku nie wypadało odmówić). Nie wiem skąd wytrzaskuję silną wolę, żeby się jednak nimi nie zapchać...tak, dla poprawy samopoczucia.

Nie robię tego jednak, oddaję je czym prędzej koleżance, a to moje małe zwycięstwo trochę poprawia mi nastrój. Wychodzę z biura z gotowym planem. Po powrocie do domu, nadmiar energii wywołany strachem pożytkuję na gotowanie (pierwszy raz od miesięcy, rzeczywiście, od zera, gotuję sobie obiad! Na dwa dni!)

In the making...

Dwa posiłki w jednym 
Brązowy ryż, kurczak w przyprawach i mix warzyw z pieczarkami. Jakim cudem mogło mi się to wydawać takie trudne? 
Plan na jutro. 

Jaki jest mój plan na jutro oraz na następne 3 tygodnie (z przerwą świąteczne obżarstwo)? Głębokie oddechy, obcasy na nogach, dużo herbaty i jeszcze więcej uśmiechu.

A na razie więcej herbaty i relaks przy muzyce. Na przykład takiej: Cozy Evening ze Spotify

Trzymajcie kciuki

P.S. Wpis o wszystkim i o niczym. Ale mnie jest lepiej, a przecież o to w tym wszystkim chodzi.






sobota, 14 marca 2015

Drogi ciągle się zmieniają,czyli o podróżach mniej i bardziej metaforycznie

Ani się obejrzałam, kiedy minęły kolejne tygodnie. Zima powoli ustępuje miejsca wiośnie, choć kieleckie nie rozpieszcza nas wysokimi temperaturami. Ale przynajmniej jest jakoś jaśniej i więcej w nas życia. Blog świeci pustkami, a ja zapełniam sobie dni zajęciami dodatkowymi. Wszystko to, żeby nie zwariować. Wszystko po to, żeby nie zostawić sobie czasu na tęsknotę za domem, bo że tęsknić będę, wiedziałam od początku.

Od ostatniego wpisu zdążyłam: zapisać się na zajęcia ze spinningu, dwa razy przejść na dietę, raz z niej zrezygnować (aktualnie próbuję ponownie, tym razem zdrowej i zbilansowanej diety prosto od dietetyka, trzymajcie kciuki!), a przede wszystkim zapisać się do szkoły jazdy, przejść kurs teoretyczny i odbyć pięć godzin kursu praktycznego.

Na zajęcia ze spinningu namówiła mnie rzecz jasna moja ambasadorka wszystkiego co dobre i zdrowe - niezawodna Szalona_Nutria. Nagle nie potrafię wyobrazić sobie tygodnia bez zajęć z Romanem, bez wylewania siódmych potów w rytm świetnej muzyki. Wzięłam sobie za punkt honoru "wyniesienie" z każdych zajęć choćby jednego tytułu piosenki. Oto, co udało mi się zabrać do tej pory: spinningowa playlista Romana. Do dietetyka wybrałam się natomiast z własnej, nieprzymuszonej woli (co te Kielce robią z człowiekiem!?) i po tygodniu widać już pierwsze efekty. Aż nie mogę się doczekać zdjęć z wakacji... ;) Jeśli chodzi o prawo jazdy, do jego zdobycia skłonił mnie w równej mierze zakład z moim bratem, co potrzeba bycia niezależną.

Przeprowadzka i praca na kontrakcie dla mnie oznacza też jeszcze jedno: ciągłe podróżowanie i związane z nim przymusowe przebywanie sam na sam ze sobą. Właściwie nie ma mnie w mieszkaniu,  ciągle jestem w ruchu, ciągle gdześ pędzę. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz usiadłam spokojnie, by poczytać książkę. Uderzyło mnie to szczególnie wczoraj. W drodze do Poznania (thank God for Blablacar), jeden z towarzyszy podróży zapytał, czy mi to przeszkadza.

Czy przeszkadza?

Gdybym miała odpowiedzieć jednym słowem, powiedziałabym: nie. Lubię tempo mojego życia i tak naprawdę sama je sobie narzuciłam, z powodów opisanych powyżej. Ale (bo przecież zawsze musi być jakieś "ale") dzień absolutnego spokoju, dzień w którym mojej głowy nie zaprząta myśl o kolejnej czekającej mnie podróży, jest dla mnie luksusem, na który na razie nie mogę sobie pozwolić. Jestem więc gościem. Gościem w mieszkaniu w Kielcach, gościem w domu, gościem w Poznaniu. Jestem trochę nomadem. I niestety nie jestem przy tym podróżnikiem. Jedynym miejscem, w którym spędzam większą ilość czasu i o którym, gdyby nie jego specyfika, mogłabym mówić, że jest mi domem, jest...praca. Jednak nie jest to przecież miejsce, w którym odpoczywam. I tu opowieść zatacza krąg.

Tutaj goszczę w ten weeken. Hostel poco loco w Poznaniu. 3 minuty spaceru od mojego wydziału.

Padło rzecz jasna kolejne pytanie, ale na nie byłam już przygotowana. Pyta mnie o to chyba każdy, więc przygotowalam sobie w miarę spójną i niezbyt długą odpoowiedź. A brzmi ono: musi być wam bardzo ciężko? Oczywiście wypowiedziane zostaje z odpowiednią dozą współczucia, bo przecież wszyscy wiemy, że związki na odległość nie należą do najłatwiejszych, a kiedy odległość pojawia się dopiero po pewnym czasie, a do tego spowodowana jest poniekąd koniecznością, to już w ogóle jest strasznie.


I tym właśnie zaskakuję wszystkich pytających. Bo odpowiadam: nie. "Ciężko" to nie jest odpowiedne słowo, "ciężko" jest chyba słowem zbyt ogólnym. Bo to nie jest tak, że nie dajemy rady. Powiedziałabym wręcz, że dajemy sobie radę całkiem nieźle. Mnie przynajmniej rozłąka nie spędza snu z powiek. Szokujące? A przecież to zwyczajnie kwestia nastawienia. Nie mogę tęsknić, muszę pracować, żeby móc pojechać na weekend do domu. Nie mogę nie spać, im szybciej zasnę, tym szybciej nadejdzie kolejny dzień przybliżający mnie do wyjazdu. Prawda jest taka, że "ciężko" jest tylko wtedy, kiedy jadę na weekend do Poznania. Dopiero wtedy dopada mnie świadomość, że gdybym nie wybrała studiów, mogłabym być w domu częściej.

Z drugiej jednak strony, czy powinnam porzucić swoje marzenia, ambicje i plany, tylko po to, żeby częściej odwiedzać Toruń? Drogi ciągle się zmieniają, jak powiedział wszechwiedzący TomTom. Według mnie, najważniejszym jest trzymanie się tej, wybranej przez siebie. Tylko tak, można dojść tam, gdzie się zamierzało.

Widujemy się przecież.. I mamy nawet czas zaprosić znajomych na wycieczkę po Toruniu!
Zostawię Was z tym przemyśleniem.  Do następnego "wolniejszego" popołudnia. A teraz lecę dalej!