wtorek, 20 stycznia 2015

O słodkiej tymczasowości i latających siekierach

"Zupa nie-pożegnalna"

Niedziela przed wyjazdem upłynęła mi leniwie. Nie dopuszczałam jeszcze do siebie myśli o pozostawieniu wszystkiego i wszystkich w Toruniu, nie chciałam myśleć o przeprowadzce, a odległość do przejechania (ok. 350 km) zwyczajnie mnie przerażała. 

I wtedy wpadła Ysia, dzwoniąc wcześniej i oznajmiając, że będzie gotować zupę. I że właściwie miała ją ugotować u siebie, ale przemyślała sprawę i uznała, że będę miała zdjęcia jedzenia do wrzucenia na bloga. 

Tak powstał pomysł przygotowania zupy nie-pożegnalnej. Bo przecież się nie żegnamy, przecież będę wracać. Nie lecę za ocean, nawet za morze nie jadę. Rzeka co prawda w tych Kielcach może inna niż Wisła, ale płynąć do domu nie muszę, więc to też nie problem.

Zatem, oto zupa nie-pożegnalna:


I przepis na nią: 



Tak posilona, mogłabym góry przenosić, czym więc było przejechanie tej niebotycznej ilości kilometrów! Ano właśnie....

"W krainie latających siekier..."

Do Chęcin dotarłyśmy z opóźnieniem w porze lunchu i zastałyśmy biuro kompletnie wyludnione. Ja nazywałam nasze meandry po przychęcińskich polnych dróżkach "zwiedzaniem" i "podziwianiem lokalnych krajobrazów", Ruda_Dwa orzekła jednak dosadnie, że się zgubiłyśmy. I żadna nawigacja nie była w stanie przyjść nam z pomocą. Widzicie, dość szybko odkryłyśmy, że to z tymi siekierami, to niekoniecznie tylko legenda...nasze telefony też jakby dostały skrzydeł (latały po całym samochodzie!)

Będąc niepoprawną optymistką, dopingowałam więc Rudą_Dwa, kiedy brała zakręt za zakrętem, by za chwilę stwierdzić, że "JUŻ TU PRZECIEŻ BYŁYŚMY", a sama strzelałam fotki. Na przykład taką, na budowaną przez nas S7:

Są góry, dojeżdżamy...
Wiedziałyśmy, że pierwsze parę dni spędzimy "na walizkach" w mieszkaniu znajdującym się nad biurem. Miałyśmy jednak nadzieję, że bardzo szybko będziemy mogły pożegnać uczucie tymczasowości i wprowadzić się do ślicznego, przestronnego, przygotowywanego dla naszej czwórki w tym czasie, czteropokojowego mieszkanka w Kielcach. 

...żyje nam się wesoło.

Niestety, jeszcze tego samego dnia, gdzieś pomiędzy rozpakowywaniem dziesiątek pudeł, a noszeniem na górę wszelkiej maści mebli, spłynął na nas pierwszy fuck-up tego wyjazdu (integracyjnego, chciałoby się napisać, ale integracja to akurat, co było nam w głowie) Zupełnie niespodziewanie, wszystkie cztery: Ruda_Dwa, Ta_Blondyna, Ta_z_Torunia i ja, zostałyśmy bezdomne, kiedy wynajmujący ni stąd ni zowąd się wycofał... 

Przestały pomagać głębokie oddechy, komuś puściły nerwy, ktoś zaczął planować powrót do domu. W przerwach pomiędzy paniką a wyklinaniem "tych cholernych scyzoryków", powstał plan B. 



Dwa razy dwa...

Sytuację, oczywiście, uratował mężczyzna - nasz opiekun z biura nieruchomości w kilka godzin gotowy był pokazać nam inne mieszkania, w podobnym standardzie. Stanęło na dwóch mieszkaniach trzypokojowych i jakoś tak naturalnie połączyłyśmy się w pary. Ginger_Power pozostało nierozłączne... i bardzo szybko zdecydowało się na mieszkanie nieopodal wyciągu narciarskiego pod Telegrafem. Ta_Blondyna, jako przedstawicielka drugiej pary, miała trochę trudniejsze zadanie. Nie ułatwiało jej go również to, że miała bardzo szczegółowe wymagania, jeśli chodzi o JEJ mieszkanie. Ta_z_Torunia, pozostająca na tę chwilę w Toruniu właśnie, miała być informowana na bieżąco, ale w ferworze spraw, to właśnie Tej_Blondynie przypadło podjęcie ostatecznej decyzji...nie słuchałam dalej. Z powrotem do mieszkania dotarłyśmy ok. 22:00, po krótkiej wizycie w sklepie spożywczym, ja odetchnęłam z ulgą, przybiłam sobie z Rudą_Dwa piątkę i na głos wyraziłam opinię o tym, jak piękne będzie nasze mieszkanko. Pozostało nerwowe oczekiwanie na decyzję kierownictwa firmy - zapłacą, czy nie zapłacą, oto jest pytanie! Bo wyobraźcie sobie, że logiczne rozwiązanie - obiecali płacić całość za mieszkanie czteroosobowe, to teraz podzielimy "przydział" na pół (pomiędzy dwie pary) i także nie powinno być problemu, wcale nie był brany za pewnik. 

Zasnęłam stosunkowo wcześnie i po nocy pełnej niespokojnych snów przywitałam swój pierwszy pełen dzień w Chęcinach. Ten zaczął się całkiem zwyczajnie: wreszcie zasiadłam przy swoim biurku i, jeszcze pozbawiona internetu, mogłam już chociaż zacząć tłumaczyć. Ta_Blondyna natomiast, nadal usiłująca podjąć decyzję co do mieszkania, od rana wisiała na telefonie z tym samym agentem nieruchomości, który wysadził nas przed domem dzień wcześniej o 22:00. Zaraz też zapadła decyzja: jedziemy oglądać więcej mieszkań. Pomna słów moich rodziców, postanowiłam również rozważyć inne opcje i znowu siedziałyśmy w samochodzie przedstawiciela biura nieruchomości w komplecie. Ruda_Dwa też się zabrała, my podejmujemy decyzje demokratycznie. 

I wtedy zaczął się kocioł. Brak internetu nie przeszkodził mojemu szefowi, zwanemu przez nas Opalonym (ze względu na śniadą karnację), zażądać ode mnie natychmiastowego tłumaczenia dokumentu ( którego ze względu na wycieczkę do Kielc, oczywiście nie mogłam przygotować). Dopiero pięć telefonów później udało mi się przekonać szefa, że: 

a) nie ma mnie w biurze, bo walczę z bezdomnością;
b) to tłumaczenie tak naprawdę wcale takie urgent nie jest i jeśli zaczeka do lunchu, to nic mu się nie stanie (tak mówi nasz prawnik, a prawnik przecież wie co mówi, nie?);
c) z pustego i Salomon nie naleje, a ja bez internetu nie jestem w stanie nawet ściągnąć dokumentu do tłumaczenia, so yeah (nie, nie dałam się wrobić w udostępnianie internetu z prywatnej komórki).

Emocje opadły dopiero podczas oglądania ostatniego tego dnia mieszkania. Prawie równocześnie z ostatnim domofonem, wybrzmiał sygnał smsa. Szefostwo autoryzowało płatności za mieszkania. Nagle nawet Ta_Blondyna podjęła całkiem sprawnie decyzję...

A więc mieszkam, Na razie nadal na walizkach, ale w perspektywie mam ślicznie urządzone mieszkanko no i mniejsze grono współlokatorów. Co chyba koniec końców okazało się lepszym wyjściem...

PS. Latających siekier jeszcze nie widziałam, ale przy rozpakowywaniu pudeł zabrakło nam scyzoryków....


1 komentarz:

  1. Ah te kryptonimy :P Trochę mało kreatywne, ale zobaczymy, co będzie dalej.

    Jak widać nie wszystko zmieściło się do walizki, skoro scyzoryków brakło...

    Tęsknimy z Kredziem :<

    OdpowiedzUsuń