sobota, 27 czerwca 2015

To słowo na "d"...


Bycie fit jest ostatnio cool.

Pisząc to pierwsze zdanie, sama się skrzywiłam. Brzmi sztucznie, wymuszenie i trochę jak coś, co powiedziałaby gimnazjalistka. Mimo to, jest w tym sporo racji. Diety są teraz w modzie. Gdyby był to kolejny blog lajfstajlowy (a przecież twierdzę, że trochę jest!), poniżej znaleźlibyście listę dobrze Wam znanych, bo słyszanych na każdym kroku, zasad zdrowego odżywiania, okraszoną zdjęciami wyglądających smakowicie niskokalorycznych dań i uśmiechniętych trenerek fitnessu.  W skrócie, znaleźlibyście to:

Pięć posiłków dziennie, fitness sport...Klejnuty wiedzą co mówią?


Oczywiście jeśli chcemy schudnąć, pewnych ustaleń przestrzegać trzeba. Ale naturalnie, wszystkie te wskazówki i dobre rady weryfikuje jednak życie.  A ponieważ ten post klepie dla Was rudy potwór ciasteczkowy, który na samą myśl o stretchingu, joggingu czy pilatesie dostaje gęsiej skórki - będzie bardzo życiowo. 

Jak ujarzmić to słowo na d... czyli poradnik bezstresowego odchudzania 

Dieta. To słowo na d..., którego nie znosimy, a jednak zapraszamy do swojego życia. Podobnie jak nielubianego krewnego, którego wypada zaprosić na ślub i od którego oczekuje się sporego prezentu. Z tą różnicą, że Ciocię Dietę da się polubić i nauczyć się z nią żyć.

1. Postaw sobie cel

Zaczyna się jak każdy typowy poradnik dietowy, co? Nie matwcie się, Wasz cel nie musi być  godny pochwały, nie musi świecić z daleka złocistym blaskiem i nie musi urosnąć do rangi Waszego osobistego Świętego Graala. Nie musi, a wręcz nie może, być tak diabelnie wygórowany, że aż nieosiągalny. Niekoniecznie też musicie zakładać, że:
> robicie to tylko dla siebie,
> dążycie do poprawy własnego samopoczucia
> jesteście gotowi na totalną metamorfozę połączoną ze zmianą trybu życia.

Nie musicie tego robić, by być fit i cool. To wszystko przyjdzie samo, więc nie warto się tym stresować od samego początku. Spójrzmy prawdzie w oczy, większość z nas odchudza się z powodów bardziej przyziemnych. Ja na przykład chcę się zmieścić w konkretną sukienkę, żeby móc w niej pójść na ślub mojego brata...

2. Jedz to, co lubisz

Faktem jest, że dobrze jest wybrać się do dietetyka, ale powoód dla którego ja uznałam, że warto to zrobić może okazać się dla Was zaskoczeniem. Ok, fajnie otrzymać spersonalizowaną dietę, uwzględniającą Twoją budowę ciała i określającą odpowiednią ilość kalorii. Trudniej się jej za to trzymać! Ja jednak potraktowałam zwrócenie się o pomoc do specjalisty przede wszystkim jak life hack, typowy easy mode. Dzięki diecie rozpisanej przez Maćka Paciorka z bloga Moja Przemiana, nie musiałam się zastanawiać. co zjem danego dnia. Kilka przykładowych przepisów wystarczyło, żebym mogła wybrać swoje ulubione. I szczęśliwa na całego, napychać się na przykład twarożkiem na śniadanie.



3. Spędzaj czas aktywnie, ale przyjemnie

Jeśli już zdecydujecie się na rozmowę z dietetykiem, nie ma bata, żebyście nie usłyszeli o konieczności uprawiania sportu czy "podejmowania aktywności fizycznej". I nie, ruszanie żuchwą podczas żucia gumy nie jest uznawane za sport - pytałam...

Oczywiście nikt Was do niczego nie zmusi, a to dlatego, że jedną z prawd uniwersalnych jest fakt, że ze swoją dietą jesteście przede wszystkim Wy sami i żaden rodzaj motywacji czy dopingu ze strony innych nie zadziała, jeśli mu na to nie pozwolicie.

Okazuje się jednak, że wcale nie trzeba iść z duchem czasu i próbować tego, co inni. Okupujące Facebooka, youtube i inne media społecznościowe propagatorki zdrowego stylu życia z pewnością proponują skuteczne metody. Ale one nie muszą nam przecież odpowiadać. Grunt to znaleźć coś dla siebie...

Ja sama wybrzydzałam, wymyślałam i szukałam wymówek (przepraszam, mocnych, sensownych argumentów) przemawiająeych za tym, że ja sportu uprawiać...nie muszę. Po kolei więc nie pozwalały mi na to: długie godziny pracy, nieznajomość miasta na tyle, by samemu dojechać do siłowni, zbyt duże koszty, a także brak poczucia rytmu i wstyd. Jeśli już, widziałam dla siebie tylko jedną opcję (równie nieosiągalną, jak mi się wydawało - rower). Jazdę na rowerze uwielbiałam od zawsze, nie męczyła mnie, a zamiast tego relaksowała i cieszyła. No, ale tutaj litania się powtarzała. Nie miałam czasu, roweru, wytyczonych tras...

Po przyjeździe do Kielc, usłyszałam jednak o stosunkowo nowym "wynalazku". Spinning to miała być jazda na rowerze w rytm muzyki... i nagle wszystko stało się jasne. Do siłowni chodzę zaraz po pracy, zanim jeszcze zdążę się wygodnie rozsiąść w domu i złapać "lenia". Brak poczucia rytmu rekompensuje fakt, ze przecież każdy uczestnik zajęć ma osobny rower, więc nawet jeśli się jedzie zupełnie nie do taktu, nikomu to tak naprawdę nie wadzi. Komfort psychiczny zostaje zachowany. A do tego, muzyka jest absolutnie obłędna, więc to trochę tak jak pójście na dobrą imprezę.

Polubiłam rowerowe ćwiczenia tak bardzo, że sprawiłam sobie domową wersję roweru. Teraz jeżdżę nie tylko słuchając muzyki, ale także oglądając seriale, grając w gry na PS3, a nawet czytając książki!

Wrzucam Wam zaktualizowaną playlistę: To w końcu siłownia, czy impreza?

4. Znajdź sobie nowe hobby/absorbujące zajęcie

Doszłam ostatnio do wniosku, że już wiem, dlaczego tyję (albo: tyłam). Nie odkryłam może Ameryki, ale zauważyłam, że w przerażającej większosci wypadków, napycham się niepotrzebnymi, pustymi kaloriami... z nadmiaru wolnego czasu.

Stąd moja kolejna propozycja. Zajmij sobie czas czymś, co wciągnie Cię na tyle, że ostatnim o czym pomyślisz, będzie jedzenie. Może to być nowe hobby (próbowaliście kiedyś decoupage'u, spędziliście cały dzień na pisaniu tesktów lub dopieszczaniu bloga?), albo po prostu zajęcie dodatkowe (ja jestem w trakcie kursu na prawo jazdy, skończyłam jedne studia i wybieram się na drugie, ale równie dobrze mogłaby, zamiast tego łazić po sklepach, zrobić sobie wycieczkę po muzeach albo zapisać się na kurs języka obcego). Cokolwiek wpadnie Wam do głowy, byle nie wiało nudą!

Ja swoje pożeracze czasu już mam. Na przykład tutaj :)

5. Pij dużo...
wody, herbaty albo kawy. Oprócz oczywistego oczyszczenia i nawodnienia organizmu, napój wypełni Ci żołądek pomiędzy posiłkami. Kolejny prosty, być może oczywisty, ale sprawdzony i skuteczny life hack. 



6. Resetuj się regularnie
Te 15 tygodni na diecie nauczyło mnie całkiem sporo, ale jedną lekcję naprawdę wzięłam sobie do serca. Dieta to nie jest wyrok, nie musi wiązać się z nieustającym odmawianiem sobie przyjemności, nie musi oznaczać, że już nigdy nie weźmiemy do ust ulubionego smakołyku. Dieta nie ma za zadanie zmienić nas w prychające na widok McDonalda i z przerażeniem odrzucające każdą propozycję poczęstunku dziwolągi.

Należy nam się reset. To przecież nie do końca tak, że słodycze są zakazane i każdy jeden cukierek, każdy gryz ciastka czy kawałek sernika powoduje, że dieta zostaje bezpowrotnie zaprzepaszczona. Czego dieta ma nauczyć (a przynajmniej ja tak to rozumiem), to że desery tak naprawdę nie wnoszą do naszego żywienia wiele dobrego, a więc są zbędne w codziennym codziennym rozrachunku.

Ale ochota na czekoladę/ciasto/cukierka nachodzi przecież każdego!



7. Kup sobie nowe ciuchy
I wreszcie ostatni punkt z tej wyczerpującej siódemki wspaniałych. Spraw sobie nowy ciuch! Nie muszę tutaj chyba pisać o tym, że kobiety w przeważającej większości lubią zakupy. Nowy ciuch niezaprzeczalnie potrafi poprawić humor, a jeśli ten nowy łaszek będzie o rozmiar mniejszy niż ostatnio... no, same (sami?) wiecie, jak na to reagujecie. Jeśli nie znajdziecie motywacji w innej formie, to z pewnością da Wam kopa do dalszego działania.

Ja idę w weekend na zakupy. To będzie dobry dzień!



Powyższe opisałam z autopsji, u mnie takie podejście się sprawdza. Ciekawa jestem, co Wy o tym myślicie. Jesteście na diecie? Co postawiliście sobie za cel? Macie jeszcze jakieś złote wskazówki? A może jesteście całkowicie przeciwni temu hype'owi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz