piątek, 12 czerwca 2015

Spokojnie, to nie recenzja czyli muzyka na drogę

Dochodzi 22:00, a ja siedzę w pociągu sunącym w stronę domu. Już myślałam, że w tym tygodniu będę silna i zostanę na weekend w Kielcach. Planowałam po raz pierwszy od dłuższego czasu wyspać się w sobotę, ugotować jakiś obiad (jak nigdy!), przejść się na pobliski rynek w poszukiwaniu świeżych jajek, prawdziwego krowiego mleka i truskawek. Zakładałam, że uda mi się wreszcie przygotować post ze zdjęciami nowego mieszkania i wrzucić go na bloga, a nawet umówiłam się z instruktorem na jedną z ostatnich jazd przed egzaminem na prawo jazdy (zostało mi może jeszcze 5h? 

Widzę już koniec, wyczekiwany, wspaniały, ten, który pozwoli mi odzyskać upragnioną niezależność. (coraz trudniej jest mi prosić o kolejne przysługi kolejnych znajomych, a im coraz bardziej nie wychodzi ukrywanie, że pomagają mi raczej niechętnie - i wcale im się nie dziwię, bo ileż można?). Ale ja nie o tym...chociaż właściwie jest to jeden z wielu powodów, dla których rozmawiając z Tomkiem w czwartek wieczorem, nieśmiało wspomniałam, że może jednak wróciłabym do domu...złamałam się, tęsknota za wszystkim co znane, swoje, własne i dzielone z najważniejszymi osobami w moim życiu wygrała. Bo z całego mojego zesłania najbardziej nie lubię właśnie tej samotności. Nie jestem osobom, której przyjemność sprawi samotne wyjście na spacer, do kina czy na kawę. Uwielbiam wszystkie te trzy sposoby spędzania wolnego czasu, ale właśnie w towarzystwie. Najlepiej Tomka, mamy, taty, Ysi albo Oli.

A więc przede mną 6h jazdy w przepełnionym przedziale, rozgrzanym do czerwoności czerwcowym upałem. Ale znalazłam na to sposób. Przelana do kubka termicznego butelka lodowatej wody (dzięki temu nadal jest zimna!) i muzyka w słuchawkach.

Po tym przydługim wstępie dochodzimy zatem do sedna dzisiejszego wpisu, który ma dwojakie zastosowanie: po pierwsze, i najważniejsze, zwraca uwagę na dwie muzyczne nowości, w które pierwszy letni miesiąc zdaje się obfitować. Po drugie łata po trosze dziurę, w której miał się znaleźć obiecany post mieszkaniowy, który nie powstał właśnie z powodów opisanych powyżej.

Moją muzykę na drogę stanowią dwie płyty: wydana 01.06.2015 trzecia płyta Florence and the Machine zatytuowana How Big, How Blue, How Beautiful (ah, aliteracje! mniam!) i wypuszczona na rynek tydzień później Beaneath the Skin islandzkiego zespołu Of Monsters and Men. 

(wpis ten nie ma w żadnym wypadku być recenzją żadnej z tych płyt, a jedynie podpowiedzieć Wam, czego można posłuchać w duszny letni wieczór, żeby się wyciszyć, uspokoić, zastanowić...)

Obie płyty są raczej przyjemnym powrotem do tego, co znałam już wcześniej, a bardzo przyjemnie stąpa się po znanym gruncie, jednocześnie nie będąc zmuszonym do maglowania wciąż tych samych kawałków.

Florence jest przejmująca i kiedy wchodzi na wyższe rejestry przechodzą mnie ciary. Chociaż to nie fajerwerki, które przewracają świat do góry nogami (jak to stało się ze mną przy Dog Days Are Over) to złapałam się, że od początku miesiąca nadzwyczaj często nucę pierwsze na liście  Ship To Wreck na zmianę z singlowym What Kind of Men. Cała płyta, pewnie ze względu na statek w tytule piosenki inicjującej, pachnie mi piratami (z lekką domieszką Doctora Who). A kto jak kto, ale ja lubię takie klimaty!

Zostawiam link do płyty prosto ze Spotify, na którym Florence dostęna była w wersji Deluxe już w dniu premiery!


A pod spodem jeszcze bardzo minimalistyczna i tym samym chyba jeszcze bardziej przejmująca niż dotychczasowe   - okładka. Widzicie ten obłęd w oczach? Ten sztorm?

Źródło: Wikipedia


Of Monsters and Men także słucha się wspaniale. To jak pływanie po tym samym morzu, ale jedak zmienionym - dojrzalszym. Mimo podobnego brzmienia, muzycy chyba porzucili zwodniczo lekki i przyjemny charakter piosenek. Już nie ukrywają się za zasłoną historyjek dla dzieci (jak Dirty Paws  z płyty My Head is an Animal). Przejmującym głosem Nanna opowiada teraz bardzo otwarcie o poszukiwaniu siebie. Wychodzi bardzo klimatycznie. 

Polecam szczególnie singlowe Crystals oraz piosenkę o ulubionym przeze mnie tytule: I Of The Storm.

Podobnie jak Florence, Of Monsters and Men także udostępnili swoją płytę w wersji rozszerzonej użytkownikom Spotify.

Proszę, enjoy! 

I jeszcze okładka. Znowu monohrom, znowu prostota, jak w przypadku Florence. To jakaś nowa moda? Nie narzekam! 

Źródło: Wikipedia

Ja się zakochałam! A Wy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz